sobota, 22 stycznia 2011

Kolejny nudny piątek


Jak co tydzień nadchodził wielkimi krokami piątek. Był dzień babci i jako grzeczny wnuczek musiałem iść do domu ją  odpowiednio ugościć. Ciekawość tego dnia nie pozbawiała złudzeń, że przez następne trzy godziny spędzę je w towarzystwie osób, z którymi prawie nigdy nie mam o czym rozmawiać. Nie chcę słyszeć kolejny raz pytań w stylu: „jak w szkole?”, „gdzie jedziesz na wakacje?” i tego rodzaju pytania, które wprowadzają w człowieku brak chęci na odpowiedź. Sygnał komórki uświadamia mnie, może jednak dzisiejszy dzień będzie wyglądał nieco bardziej malinowo. Widok abonenta chcącego nawiązać ze mną kontakt momentalnie sprawił, że na mojej twarzy pojawił się płomyk radości. Burek wie kiedy dzwonić
-Słucham? – z nonszalancją i poczuciem delikatnej refleksji nacisnąłem zielony guzik.
-Nie słuchaj tyle, bo ogłuchniesz! Godzina dziewiętnasta przy twoim bloku.
-Jasne! Plastiki? – aż podskoczyłem z radości.
Jestem świadom tego, że wyjście z Burkiem i Szyhą nie pozostawi po sobie nic do życzenia, a do domu nie wrócę w stanie w jakim wyszedłem.
Przyszedłem do domu. Kilka kieliszków szampana nie zabiły przybitej dechami atmosfery.
Po półtora godzinie wyszedłem w stronę Szyhy, gdzie mieliśmy się udać w stronę sklepu po
Magiczny trunek „Mocnego Jabłonowa” w plastiku. Ten sikacz oznaczał dobrą lutę, ekonomiczną cenę i 100% satysfakcji. Mimo tego poranny kacyk był rzeczą sporną dla wielu amatorów picia bardziej wzmocnionych napojów o wzmocnionym smaku i goryczy alkoholowej. Kupiłem skromną ilość dwóch na łebka. Picie z Szyhą sobie cenię za poczucie maksymalnej szczerości z obu stron. Kosztując trunek na stanowisku do łowienia ryb opowiadaliśmy te lepsze historie i te o których każdy chciałby jak najszybciej zapomnieć. Przyszedł oczekiwany czas gdy miał się zjawić trzeci reprezentant piątkowych „złotych myśli” – Burek. Odprowadzając dziewczynę przyszedł znudzony.
-Co taki zniechęcony? Sex nie wyszedł? – dałem na powitanie
-Sex w porządku, ale nie chce mi się o tym dyskutować – odrzucił temat
-Idziemy bo czas ucieka a my jeszcze trzeźwi! – nie tracą czasu poszedł na przód rozkazującym krokiem Szyha.
Burek nie miał ochoty na więcej niż dwa po ostatnim incydencie, dlatego zmienił tok myślenia na Tyskie, lecz jasno daliśmy mu do zrozumienia, że jeden za wszystkich to wszyscy za jednego – kupiłem mu plastik.
-Nie dla nas rośnie ananas! – powiedziałem dając pierwszego łyka.
Atmosfera się powoli rozluźniła gdy ktoś z nas wpadł na pomysł by wykorzystać urok metalowego dachu garaży (na których najczęściej pijemy) by wejść i nie wiadomo co dalej zrobić. Czy samo wejście i momentalny zeskok miały jakiekolwiek szczytne idee? Na to pytanie nie odpowiedziano mi do dani dzisiejszego, gdy zapytałem się na drugi dzień „skąd u was te siniaki” na co odpowiedzieli mi, że nic nie pamiętają.
-Jak jeden za wszystkich to wszyscy za jednego! – powiedział zbulwersowany Szyha gdy zobaczył moją ilość niewypitego trunku, po czym dodał – masz 15 sekund żeby to wypić do końca!
Moim oczom ukazał się bełt, którego zawsze się tak obawiałem.
 -Dam radę! – po czym pociągnąłem łyka.
-Genialnie! A teraz idziemy w trasę.
Padłem na chwilę na ziemię, przygotowując się na drogę.
-Wstawaj! Idziemy dalej? – krzyknął Burek
-Dalej? Gdzie dalej? – spytałem zdziwiony
-Kaban za momencik przyjedzie i jedziemy w trasę – oznajmili zgodnie
Momentalnie wstałem z miejsca i poszedłem przed siebie nie zwracając uwagi na to czy towarzysze broni idą za mną. Po kilku minutach okazało się, że szli.
Miejscem ustalonym na spotkanie był parking przy klubie. Staliśmy nieco zamroczeni gdy na naszych oczach pojawił się samochód Kabana. Szyha widząc, iż przyjechał wpadł mu na maskę jeszcze rozpędzonego wozu, po czym padł jak szyszka z drzewa.
-Przypał! – krzyknąłem z obawy na sytuację.
Szyha leżąc na chodniku mruczał tylko: „Moja noga! Wezwijcie lekarza, grabarza”
-Uspokój się! Nic się nie stało. Wstawaj i wsiadamy.
-Jeżeli mam wgniecenie na masce to już nie żyjesz! – oznajmił lekko zdenerwowany Kaban z dziwnym spokojem w głosie.
W ciemności samotności, każda chwila jest dobra by coś powiedzieć by ta niesamowicie znudzona atmosfera wiecznego pijaństwa zamieniła się w godniejszą do uznania.
Droga jaką przebyliśmy jest nadal przeżywana choć nikt nie pamięta na jakiej mecie mamy się zatrzymać. Gdzie iść jeśli droga nie ma kresu, a my przecież nie chcemy się zatrzymywać.
Nagle światła oślepiły moje zmęczone oczy.
-Gdzie jesteśmy? – z dezorientacją  w głosie rzuciłem
-W aucie! – odpowiedział równie ciężkim głosem Szyha
-Mógłbyś to sprecyzować? Nie lubię zagadek
-Tam gdzie aligatory nie śpią – wtrącił równie głupio Burek
Cała rozmowa nie miała większego sensu, więc postanowiłem rozbudzić się widokiem majestatycznego krajobrazu miejskiego. Widok rozpędzonej drogi gdzie migiem uciekały z oczu bloki i sklepy doprowadzały mnie powoli do miksera żołądkowego zwanego także bełtem.
-Nie wytrzymam! – z bełtem w ustach otworzyłem okno
Wychyliłem głowę przez okno i zrobiłem swoje.
-Nie tutaj! – krzyknął spanikowany Kaban który prawie nigdy nie odmawiał nikomu jazdy po pijaku w swoim samochodzie.
Zatrzymaliśmy się na znanym mi miejscu, lecz miałem w głębokim poważaniu zastanawianie się po co właściwie tutaj się znaleźliśmy. Noc była taka sama jak każda inna, pomijając kilka wypadków, które nie powinny mieć miejsca.
Kaban przywiózł na szkolną palarnię, skąd poszliśmy na do parku na fajkę. Lód na środku stawu zaciekawił nas swoją obecnością. Szyha nie czekał zbyt długo nim dowiedział się, że nie jest na tyle mocny by utrzymać go na brzegu, co można powiedzieć o jego zmoczonych nogach do kolan. Nie musieliśmy czekać długo na kolejny przypał gdy każdy podchodząc do lampy kopał je. Z jednej spadł plastikowy klosz, który Szyha założył na głowę krzycząc:
-Jestem kosmitą – strzelając do nas palcami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz