niedziela, 9 stycznia 2011

Oczyść oczyszczonego - zapiski z obozu chrześcijańskiego

                Mały deszczyk rozpętał burzę

Droga

Możemy być pewni każdej osoby, oraz sytuacji, która jest możliwa zaistnieć. Samo przetrwanie w tym środowisku fanatyków dłużej niż tydzień jest dla mnie ogromnym wyzwaniem, tym bardziej o ile ma się pewność że każdy niewłaściwy ruch musi zostać dogłębnie przemyślany. Każde słowo jest kluczem na otwarcie im naszych głów, więc trzeba być ostrożnym. Jest szansa, że się do nas nie przyczepią ale taka świadomość jeszcze bardziej mnie przytłacza. Ingerencja w moje codzienne sprawy nie jest miłą formą spędzania wolnego czasu. W tej chwili jedziemy do Wrocławia, a niepewność wywołująca w pewien sposób przerażenie narasta…

Dzień 2

Zegar wybił godzinę siódmą i pora na modlitwę. Czas gdy byłem coraz bardziej przekonany, że zaciekawi mnie moje przybycie. Wstajemy i jedziemy na stacje PKP, gościnnie zahaczając ze swoimi bagażami na jedną noc u cioci przyjaciela. Moje nastawienie staram się ułożyć w systemie „mogę porozmawiać”. Mogę uczynić gest w kierunku rozmowy ale co to zmieni skoro będziemy znać się tylko tydzień, a Ty naiwny głupcze pokazujesz mi życie wiecznego włóczęgi. Mam tylko nadzieję, że znajdę argumenty na moją tezę i przy tym nie wybuchnę, gdy rozmowa obierze zły kierunek. Jesteśmy na miejscu… Jedziemy dość długo, a samo słuchanie przyszłych obozowiczów było zaskoczeniem. Dyskusje o Bogu i jego cudach i o tym, że gdyby nie on to byłbym nikim. Fanatyzm zapanował nad ich duszami. Siedziałem na podłodze trzymając swój bagaż. Jazda męcząca, mimo wszystko jestem w stanie stwierdzić, iż te pociągi się zbytnio przepełnione. Jesteśmy na miejscu. Zaczęło się! Jako etap do wstępu wyjaśnienie regulaminu i zasad na terenie ośrodka, zaraz po chwili też oddzielono dziewczyny od chłopaków pokazując im ich pokoje, co wydało mi się dziwne, ale to chyba tylko moje wyimaginowane przypuszczenia. Pierwsze zapoznanie terenu ośrodka, a także pokoju było miłym doświadczeniem, gdyż był położony w pięknej okolicy kilku lasów, jednego widoku na góry oraz mały strumyczek. Na pierwszy rzut oka mam dziwaków w pokoju. Jest nas ogółem siedmiu. Każdy jest inny i inaczej się zachowuje. Niektórzy otwierają się momentalnie pytając z kat jesteś, inni natomiast rozpakowują swoje rzeczy i przyglądają się otoczeniu. Ja postanowiłem usiąść na krześle przyglądając się co robią. Oni widząc to byli przekonani, że nie przyjechałem tu się modlić. Czas na obiad, a przed nim krótka modlitwa na pobłogosławienie jedzenia. Przedstawienie dogłębnego regulaminu oraz modlenie się były nieodzownym elementem przebywania z którym musimy się przyzwyczaić. Cała grupa ludzi dzieli się na grupy, na której każde z dynamik można łatwiej kontrolować przez wodza, co ułatwia mu lepszy kontakt i trafienie do nas. Czy jesteśmy marionetkami? Z każdą chwilą czuję że pęknie we mnie coś co zmieni moje nastawienie. Mogę w tym momencie zacząć się zastanawiać po co ja tu właściwie przyjechałem i jakie jest tu moje miejsce. Najważniejsze… Co okaże się że jestem tu i mam jakiś problem a jedynym wyjściem jest Bóg. Na początek musieliśmy przygotować swój totem z którym będziemy utożsamiać się z całą grupą. Okrzyk bojowy był nieodzownym elementem bez którego utracilibyśmy swoją szczerość i zaangażowanie. Nazwy były wbrew pozorom śmieszne lecz budziły lęk a czasem nawet zbyt wielkie uwielbienie Pana. Należałem do grupy „Ziomki Pana”

Dzień 3

Głosy z trąbek powodowały nieprzyjemny poranek, bez którego pomodlenie się nic w ich marnych życiach nie zmieni. Zeszliśmy na dół gdzie mieliśmy wejść Do sali modlitewnej. Staliśmy chwilę nim zaczęliśmy się modlić. Już jest z górki, przyzwyczaiłem się trochę z otoczeniem. Jako pierwszą dynamikę dostaliśmy przeniesienie koca, na którym leżały jedna piłka, dwie piłki pingpongowe oraz trzy balony, które musieliśmy przenieść w osiem osób bez użycia rąk oraz z nogami w worku od ziemniaków. Zęby bolały, lecz starałem się o tym nie myśleć i opowiedzieć moje przeżycie po dynamice wodzowi oraz nowo poznawanej grupie. Zdania podzielone i każdy chce wyrazić się w sposób rzeczowy nie odkrywając się na otoczenie. Po dynamice starałem się pograć chwilę na gitarze, która leżała w sali. Podczas modlitwy, na której nie siedzieliśmy zbyt cicho dyskutując o religii, gdy nagle jeden z uczestników poprosił nas o małe uciszenie swoich poglądów jakby przeszkadzało mu to że wszyscy śpiewają z dwa razy głośniejszą siłą dźwięku. Żadna osoba nie próbowała się z nami kontaktować rozmowy. W końcu usiedliśmy się na podłogę mając w głębokim poważaniu modlitwę, lecz nie przeszkadzając już nikomu. Po chwili na odpoczynek i rozpakowanie się w pełni przeszliśmy do następnej dynamiki. Powiedzmy to… Rodzajem tradycji było modlenie się przed każdą dynamiką. Siedząc później w pokoju chciałem przekonać przyjaciółkę że mój wzrok już jest wyrażany w uczuciach siedząc i patrząc się na siebie ponad kilkanaście minut. W pokoju atmosfera z lokatorami ustabilizowała się do godnej poszanowania rozmowy, jednak zmieniło się wieczorem kiedy każdy był zajęty sobą.

Dzień 4

Standardowo po przebudzeniu modlitwa w towarzystwie swojego plemienia a nie całej grupy. Otwarcie dla grupy bez przygotowania było spontanicznym zachowaniem. Przy dynamice w której każdy z uczestników ją przechodzący miał zawiniętą głowę chustką tak by nie mógł nic widzieć. Uwierz w Chrystusa i postaraj się przejść tą dynamikę z jego cichym i prawdziwym głosem. Miałem zawinięte oczy a to, że ktoś mnie prowadził głosem nie jest w pełni zadowalającym udowodnienia mi, że dynamikę można przejść, tak że jej nie przeszedłem.
Wieczorem była mała impreza w Sali modlitewnej, gdyż nie było prądu i musieliśmy się zająć czymkolwiek by zabić obecną nudę. Poszliśmy każdy do swego pokoju, gdzie rozmawialiśmy o istnieniu Boga i stworzeniu świata. Bardzo dobry kontakt mam ze wszystkimi lokatorami, lecz niektórzy czasem przyprawiają mnie o zaniepokojenie. Chyba już nie muszę się obawiać, że podczas snu spadnę na podłogę, lub co gorsza runę pod siebie niczym worek ziemniaków.

Dzień 5

Budzę się. Moim oczom ukazane są dwie dziewczyny; jedna z gitarą w ręku, druga śpiewająca i na wszelki wypadek jakbyśmy nie chcieli wstać trzymająca butelkę wody w ręku. Dynamikę jaka dostała moja drużyna polegała na przejściu w powietrzu po trzech oponach i jednej desce zaczepionej sznurem do metalowej liny zaczepionej o dwa drzewa. Widziałem od razu jak przejść to zadani, będąc pewnym, że reszta zespołu składająca się z jednego chłopaka i reszty kobiet nie będzie wiedziała od czego zacząć. Modlitwa to czas w którym powinniśmy się zachowywać cicho i nie przeszkadzać innym członkom plemienia, gdy oni chcą nabrać sił w jej trakcie. Dynamika była dość trudna, lecz po dwudziestu minutach udało mi się przedostać w powietrzu niecałe dziesięć metrów bez większych problemów. Musiałem także przejść po raz kolejny dynamikę, gdyż jedna z członkiń oznajmił, że to dla niej za trudne i zwyczajnie w świecie tego nie przejdzie. Jak ja kocham szczerość i nie zmuszanie się do zadań niemożliwych nam do wykonania. Inna z uczestniczek wyrywała się na samą myśl, że Jezus jest w stanie jej pomóc, mimo swojej lekkiej otyłości i braku zwinności w takim zadaniu jak to. Tak jak myślałem na początku; nie przeszła dynamiki, mimo swoich najszczerszych chęci. Zawsze powtarzałem, że siłą przejścia dynamiki jest sprawa fizyki twojego ciała i umiejętność ruszania się w nawet najgorszym ternie. Przyszedł czas na dzielenie się wiadomościami i uczuciami w gronie plemienia. Wódz jest przekonany, że mój brak wiary jest spowodowany brakiem akceptacji dla ludzi i Boga. Jest to w pewnym sensie prawda, lecz umysł człowieka jest tak niezwykle skomplikowany, że można go cechować bardzo rozmaicie. Do chwili obecnej nie posiadałem akceptacji dla ludzie i tego co robili, oraz jakie mieli problemy. Z przyjemnością się wsłuchiwałem w dyskusję przeprowadzaną w trakcie dzielenia, gdyż mogłem opanować swoje nerwy pomyśleć o nerwach innych. Nasz wódz się rozkleił opowiadając o swoich starych przeżyciach kilka lat wstecz. Zapanowała atmosfera, której każdy się obawiał i nie mogliśmy na nią nic poradzić, mimo wszystko wódz wstał z trawy i poszedł w kierunku obozu bez słowa. Wszyscy po za mną powoli wstali i poszli za nim, lecz w końcu i ja dołączyłem. Modlitwa wiązała się tym razem z podpisaniem kartki formatu A4 swoimi problemami życiowymi i rozterkami. Po wypisaniu każdy ją schował do kieszeni i modlił się dalej. Podczas ciszy nocnej (około godziny dwudziestej trzeciej) Prowadzący obozem wszedł do naszego pokoju i oznajmił, że wszyscy mają wyjść na dwór ciepło ubrani, bez jakiegokolwiek oświetlenia. Na dole wszyscy czekali z zapalonymi pochodniami w rękach. Szliśmy w kierunku lasy. Spodziewałem się dosłownie wszystkiego, nawet rozstrzelania niewiernych lub rzucenia ich na stos. Szliśmy nieświadomi gdzie idziemy, gdy nagle jeden z prowadzących obozem oznajmił że jesteśmy na miejscu. Było to miejsce gdzie wykonywaliśmy ostatnią dynamikę, gdzie na środku stał wielki krzyż oraz garnek z wodą. Młody uczestnik wspólnoty podniósł pochodnię i krzyczał o grzechach ludzkich i słabościach, których musimy się wyzbyć. Chęć wyzwolenia się od nich była w zasięgu ręki, trzeba było tylko spalić tę kartę i wsadzić ją do garnka. Od tej pory każdy miał zostać uwolniony od swego "Tarszisz". To była jedna z dynamik, która miała pozostać w naszych duszach czyniąc nas odmienionymi. Szliśmy już do ośrodka, gdy po drodze zaczepił mnie lokator i oznajmił, że coś nie dobrego się dzieje i musimy jak najszybciej iść w bezpieczne miejsce na papierosa. Staliśmy dłuższą chwilę w milczeniu, gdy pierwszy zabrał głos. Mówił o demonach, które ponoć widział i jak chodziły bojąc się rytuału. Pierwszy raz byłem tak blisko tego wszystkiego i jako słuchacz nie pozostawiałem obojętności. Był przerażony i widziałem to od razu jak tylko się spytał o papierosa, lecz nie starał się tego okazywać. Leżąc w łóżku zawsze lubię dodawać coś od siebie do wspólnego tematu.

Dzień 6

Słyszę tylko głośne „Wstawaj”, minutę później woda z plastikowej butelki znalazła się na mojej twarzy, powodując we mnie chęć zakopania tych dwóch delikwentów którzy to zrobili. Było za późno na przeprosiny i doskonale wiedziały, że już nigdy nie przekroczą próg tego pokoju w czasie gdy my w nim jesteśmy. Jeden z członków wspólnoty wziął mnie na stronę. Pytał o to dlaczego jestem aspołeczny w stosunku do grupy. Rozmawialiśmy jakieś pięć minut, obiecując mu poprawę pod groźbą wcześniejszego przyjazdu do domu. Jeżeli ktoś mnie nie budzi jak powinien to niech się nie dziwi, że nie mam do niego szacunku. O godzinie takiej jak siódma rano, budzenie powinno sprawiać przyjemność, a nie powodować niechęć, jaką wywołało lanie wodą.

Dzień 7

Mojego przyjaciela z pokoju mieli wyrzucić z obozu, za brak jakiegokolwiek stosunku do modlitw, na które nawet się nie zjawiał. Rozumiałem jego i ich strony. Widziałem, że dla niego siódma to jeszcze noc, lecz musiał się tutaj przystosować do ich warunków jakie każdemu z osobna zarzucają. Bez dyscypliny nie ma porządku, bo na takich zasadach opiera się świat i nikt nie może się im nie dostosować. Na modlitwach nie musieliśmy się modlić, wystarczyło tylko jakbyśmy byli, mogliśmy nawet usiąść na podłodze gdy inni stali. Czułem się wyróżniony i podobało mi się to uczucie. Cieszyłem się z tego co zobaczyłem w trakcie modlitwy. Po dwie osoby ze wspólnoty podchodziły do tych osób, które się cały czas modliły pytając się ich czy chcą doznać „zesłania Ducha Świętego”. Jedna osoba kładła obie ręce na barki oczyszczanego i za pomocą drugiej osoby z uniesionymi rękoma w górze odprawiali rytuał. Oczyszczany padał na kolana, z których później na plecy. To miał być początek końca grzechu. Gdy wszyscy leżący już wstali byłem świadkiem dwa razy głośniejszej modlitwy niż przed leżakowaniem. Mam osobistą niechęć do wykonywania dynamik z moim plemieniem, przez ich braki w pomysłach, ale jestem im wdzięczny bo przynajmniej mogę się wykazać wiedzą techniczną. Strach i przerażenie przy modlitwie jest oznaką wielkiego szacunku, na jakich ta wiara się opiera zasadach. Jako drugie dzisiaj mieliśmy za zadanie przejście tzw. „Wagi”. Jedna lina przyczepiała od góry dwa drzewa, a od dołu dużą deskę, wbitą w środek drugi koniec liny. Na ziemi było pole minowe, na które teren nie mogliśmy postawić nogi kończąc dynamikę nieudaną. Nikt by się nie spodziewał jakie to jest trudne zadanie jak ma się mieć osiem osób na pokładzie... Weszliśmy z bólami wszyscy, choć czasem było załamanie, którego sile nie mogliśmy się przeciwstawić do dalszego działania. Widać kto chodził na lekcje WF… Każdy ma swoje miejsce w życiu społecznym i duchowym, tylko trzeba się w nim odnaleźć i je zająć. Moim zdaniem wiele osób zasłużyło na szacunek za wykonaną dynamikę, jakim ich wcześniej nie obdarzałem.

Dzień 8

Zaskakujący początek nowego daru natury jak inni określają także jako nowy dzień, przyprawił mnie o podziw. Na ostatnią dynamikę przyszedłem z niepokojem, gdyż po raz pierwszy i zarazem ostatni rozegra się w Sali modlitewnej. Każdy miał opowiedzieć o swoich przeżyciach, co go nauczył obóz, jakie nabył myślenie, (i co zaskakujące) dobre i złe chwile w życiu, których ran nie można wymazać z pamięci. Uciekałem od tematu siedząc cicho przez dłuższy czas, mimo to i na mnie przyszła pora i musiałem się wyżalić. Siłą emocji rozkleiłem się wyrażając u innych współczucie i zrozumienie. Modlenie się i nagle propozycja przyłączenia się przeze mnie do niej w nietypowy sposób jakiego się bałem najbardziej jakim było „Zesłanie Ducha Świętego”. Każdy z plemienia położył na mnie swoją rękę. Poczułem niewyjaśnione ciepło ich dusz. Zamknąłem oczy i nie chciałem przyjąć ich modłów, za stosowne do mego zachowania się na co dzień. Krótko mówiąc nie chciałem być kimś innym niż byłem do tej pory - nie przysparzać innym kłopotów i sam ze sobą rozwiązywać własne. Cały ciężar ich rąk spadał na mnie z ogromną siłą, aż moje łydki powoli odmawiały posłuszeństwa coraz bardziej drżąc. Nie miałem zamiaru upaść i nie upadłem.

Dzień 9

Zanim zdążyliśmy zrobić cokolwiek w kierunku pakowania się, niezbędna była modlitwa dzięki której mieliśmy zapamiętać ich dobrą wolę, a co ważniejsze wolę „Pana”. Każdy był niewyspany, lecz tylko ja tym razem nie poszedłem na śniadanie śpiąc pół godziny dłużej, tylko troszeczkę olewając regulamin. Kilka gotowych skibek przynieśli mi lokatorzy. Wszyscy się pakowali, każdy robił sobie z kimś zdjęcia, ludzie wymieniali się kontaktami mając nadzieję na późniejsze spotkanie. Nie przywiązywałem zbyt wielkiej wagi do ludzi, z którymi tam utrzymywałem kontakt, bo i oni i ja wiedzieliśmy, że nic nie jest mocne jeśli trwa tylko tydzień. Powoli włożyłem spakowaną walizkę do bagażnika w autobusie. Przyglądałem się uważniej żegnającym się ludziom. Tylko ja siedziałem z przyjacielem na końcu autobusu nie żegnając się prawie z nikim. Zanim ruszyliśmy chciałem ostatni raz spojrzeć na ośrodek, w którym jeden tydzień zadecydował o moim doczesnym myśleniu. Na stacji kolejowej wraz z lokatorem siedzieliśmy i każdy opowiadał jak jest u niego w mieście i czym się na co dzień zajmuje. Stało się… Rozstaliśmy się na koniec obozu ze wszystkimi, którzy czekali na swój pociąg. Żal, smutek, a może nienawiść do rzeczywistości zadecydowały, że nie chciałem ich opuszczać...

1 komentarz:

  1. ;) dzięki za ten tekst;).I mogłam znów dowiedzieć się o Twoich przemyśleniach i przeżyciach tego czasu Emka

    OdpowiedzUsuń